Zdzisław Latos
ŚWIĘTA, ŚWIĘTA I PO ŚWIĘTACH
Jako dzieci oczekiwaliśmy na nadchodzące święta, szczególnie na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Wiązało to się z choinką, święceniem pokarmów, a wieku szkolnym z feriami świątecznymi wolnymi od nauki trwającymi zwykle od 23 grudnia do 6 stycznia i tydzień ferii wielkanocnych. W soboty odbywała się normalna nauka, nie było również dni wolnych zarządzanych przez dyrektora szkoły. W ciągu roku szkolnego uczniowie i nauczyciele w szkole pracowali przeciętnie 223 dni. Obowiązkowy wymiar pracy nauczyciela wynosił 36, a następnie 30 godzin tygodniowo. Każda wolna niedziela, święto,
a szczególnie ferie oczekiwane było z radością. Gorzej było z powrotami. Nie oczekiwałem z radością na nadchodzące święto Trzech Króli ponieważ należało jechać saniami w mroźny dzień na stancję do Kraśnika i czekać na ferie wielkanocne, a następnie na wakacie. Moi Koledzy w tym czasie w „ ramach” SP budowali Nową Hutę, jeździli na obozy harcerskie, wczasy i tp. Ja i moi Koledzy (Koleżanki również),wywodzący się ze wsi, w tym czasie spędzali „wczasy pod gruszą” pomagając Rodzicom w pracach polowych.
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO W NOWYM 2025 ROKU.
Zdzisław Latos
>X<>X<>X<>X<>X<>X<>X<>X<>X<>X<>X<>X<>X<
Zdzisław Latos
„GODNIE ŚWIĘTA” 1944 ROKU - tak zapamiętałem.
W końcu lipca 1944 r. fala frontu przetoczyła się przez Lubelszczyznę i zatrzymała na linii Wisły. Wioski leżące nad Wisłą – jako przyfrontowe – ewakuowano. Ludmiłówka została gęsto zaludniona, ponieważ przyjęła ludność z Bliskowic, Popowa, Świeciechowa i Jakubowic wraz z inwentarzem i ruchomym dobytkiem. U naszych sąsiadów rozlokowały się rodziny Bowników, Wawrzonków, Śmiałków, Dziewiców, Matlakowskich i innych. Panowała ciasnota, zarówno w mieszkaniach, jak i pomieszczeniach inwentarskich, ale atmosfera pomiędzy gospodarzami była miła i serdeczna.
Był grudzień a front wciąż trwał na Wiśle. Często pytaliśmy sołdatów: „Kiedy pajdziocie za Wisłu”. Każdy odpowiadał: „Zawtra pajdziom za Wisłu”, a to trwało i trwało… W czasie ofensyw (nastupleń), mimo odległości około 12 km od Wisły, szyby w oknach dzwoniły i słychać było nieustający huk. Żyliśmy w stałym zagrożeniu i w obawie, aby nie wrócili Niemcy, gdyż zdarzało się, że pociski artyleryjskie wystrzeliwane zza Wisły rozrywały się w pobliżu Ludmiłówki.
U moich Rodziców znalazła schronienie rodzina Stanisława Grzebienia z Bliskowic, składająca się z siedmiu osób. Była tam córka Maria z mężem, dwie panienki, oraz Tadzio, z którym się zaprzyjaźniłem.
Zbliżało się Boże Narodzenie i wyczekiwana przez dzieci choinka i wigilia. W wigilijny wieczór razem z rodziną Grzebieniów zasiedliśmy do stołu. Było wiele tradycyjnych potraw przygotowanych przez Mamę oraz panią Grzebieniową, której potrawy nieco różniły się od naszych, co jeszcze bardziej uatrakcyjniało wigilijną kolację. Był opłatek i różne życzenia, ale najważniejsze to, aby ta wojna wreszcie się skończyła, aby nasi „wygnańcy” mogli zamieszkać w swoim własnym domu. Były i kolędy. Nie była to jednak radosna wigilia, dlatego że odbywała się przy pomrukach armatnich wystrzałów. Los był niepewny. W Boże Narodzenie Tadzio z rodzicami i siostrą pojechał do rodziny na Wyżniankę i tam nocowali.
W drugi dzień świąt przyjechał samochodem rosyjski major i dwóch „starszynów”. Przywieźli paliwo zwane „benzolem”, którego z braku nafty używaliśmy do lamp. Handlowali tym paliwem na zasadzie wymiany za „bimber i sało”. Sołdaci przy drodze rozmawiali z siostrami Tadzia. Dziewczyny były czerstwe i urodziwe, więc się im spodobały. Było to przyczyną dramatycznej nocy.
Gdy się ściemniło, sołdaci dobrze podchmieleni zaczęli stukać, a następnie kopać w drzwi i krzyczeć: „Otwiryj!”.
Wystraszyliśmy się ogromnie, dziewczyny również, bo wiedziały, co je czeka, i uciekły w koszulach na strych. Ojciec w międzyczasie otworzył okno w kuchni, gdzie spały. Kopanie, krzyki „Otwiryj” nie ustawały, więc otworzył drzwi wejściowe. Wpadli do mieszkania, zobaczyli puste łóżko, ciepłą pierzynę i otwarte okno. „Wot ubieżały”. itd. Ojciec doradził im, aby poszli „na kwateru” i za godzinę przyszli, to one wrócą.. Posłuchali i poszli. W tym czasie dziewczyny zabrały swoje ubrania i ojciec zamknął je w chlewie, gdzie przebywały do rana. Sołdaci przychodzili co pewien czas i pytali, czy już są. Ojciec odpowiadał: „Jeszczo niet, jeszczo niet”. Trwało to prawie całą noc, w końcu zdenerwowani i rozwścieczeni wpadli do mieszkania i wymachując pistoletami, grozili Ojcu, że go „Zastrelu kak sobaku”, Krzyczeli: „Kuda ubieżały? Skażyj!” Narobiliśmy pisku i wrzasku, Babcia ze strachu zemdlała, Mama ją cuciła wodą, a oni siarczyście klęli i awanturowali się. Ten pisk i płacz, wśród nocnej ciszy, usłyszał mój cioteczny brat Heniek, mieszkający po sąsiedzku i przyprowadził majora, który zabrał rozjuszonych sołdatów. Niechętnie opuszczali nasz dom, widać było, że i major nie czuł się wobec nich „tęgo”. Raczej prośbą niż groźbą udało mu się ich zabrać. Nad ranem odjechali.
==========================================
Zdzisław Latos
Wigilia-Jak to dawniej bywało.
Przed świętami w niewielu domach była ubierana choinka, tylko tam, gdzie były małe dzieci. U nas w domu mieliśmy choinkę od 1941 r. Jej wystrój udostępniła nam sąsiadka Pawłowska, ponieważ jej córka miała już około 16 lat i była „za duża, aby robić choinkę”. Na choince wieszało się papierowe aniołki, łańcuchy ze słomy i kolorowych bibułek, gwiazdki, ciastka, jabłka, orzechy, bombki i cukierki. W czasie okupacji zamiast cukierków „kupnych”, mama zrobiła irysy z mleka, masła, miodu i śmietany – bardzo nam smakowały. Świeczki robiliśmy z wosku, ponieważ ojciec miał pszczoły. Choinkę ubierało się w Wigilię i czekało na pierwszą gwiazdkę i „pośnik” – wieczerzę wigilijną. Kolację wigilijną spożywaliśmy z rodziną Ryczków. W początkowym okresie chodziło się od mieszkania do mieszkania wszystkich uczestników wieczerzy. W późniejszym okresie wigilię przygotowywała jedna rodzina, w kolejnym następna. W czasie okupacji wigilia u Ryczków była bardzo ludna. Prócz domowników, uczestniczył w niej Michał Ryczek z żoną, córkami, synem Bogdanem i małym Józiem, którzy uciekli z Wołynia przed rzezią ukraińską. Bywał też Feliks Ryczek – nauczyciel, przybyły z Wileńszczyzny, rodzina Zarębów, niekiedy i Rdzeniów. U Ryczków zawsze była choinka i snop zboża w kącie,
który po „postniku” rozścielało się na podłodze i dziatwa baraszkowała, a starsi śpiewali kolędy. Potrawy były postne: pączki smażone na oleju, nadziewane powidłami, polewka z suszonych owoców z kaszą, kluski z makiem, kapusta z grzybami, niekiedy śledzie, o które w czasie okupacji było bardzo trudno. Po „postniku” mało ludzi chodziło na pasterkę, ze względu na zimę i dużą dległość od kościoła. Po wigilii przygotowywało się buty, ubrania, aby w Boże Narodzenie naprawdę świętować. Dla zwierząt zanosiło się różowy opłatek, w sadach przy jabłoniach mówiono: „Jeżeli nie będziesz rodzić, to cię zetnę”. W pierwszy dzień świąt do kościoła szli zdrowi i młodzi, po powrocie przeważnie przebywali w domu, wykonując niezbędne prace przy zadawaniu karmy dla inwentarza.
Serdeczne życzenia z okazji Bożego Narodzenia i Nowego Roku.
Ps. Życzenia świąteczne w czasie niemieckiej okupacji: Aby ta wojną wreszcie skończyła! Abyśmy wszyscy dożyli da następnej wigilii!
Zdzisław Latos